- Язык:
Польский (Polska)
- Автор:
Тадеуш Рубникович(Tadeusz Rubnikowicz)
Sen Adama
Umęczył Adama zabaw szumny czas.
Zasnął, nierozważny, przy Drzewie Poznania.
Nad nim konstelacji gwiezdnych migotanie,
Łąkami pomyka sinych cieni pas
I duch jego senny leci nad łąkami,
Wkrótce się nasyci złowieszczymi snami.
Z mieczem gorejącym przed nim anioł stał,
Ciął okrutnie jego oraz połowicę
I wyganiał z raju w śnieżną nawałnicę,
Gdzie nie ma czym okryć obnażonych ciał…
Sami muszą znaleźć leże i odzienie,
Procą i maczugą zdobyć pożywienie.
Tu padół mordęgi i chorób… Lecz tu
Doświadczył dopiero czym jest jedność ciała.
Połowicy rola matki się dostała
I rydel — dla niego, by kopać mógł grunt.
W służbie dla Innego, ziała dusza pusta,
Brwi się nachmurzyły i zacięły usta.
Tu są nowi ludzie… Bije od nich chłód,
Spojrzenia surowe i śmiech sarkastyczny.
Na wieprze poluje Kain atletyczny,
Abel zaś gromadzi oliwki i miód,
Nie służą oboje woli patriarszej:
Młodszy stracił życie, uciekł zbrodniarz, starszy.
Wiele przyszłych zdarzeń poznał swoim snem:
W rozpustnej rozkoszy tkwi jego gatunek,
On w arce bezpiecznej znajduje ratunek,
Jednak wraca znowu przesiąknięty złem
Ociężały oracz i źli wojownicy…
Ale Bóg ochrania lud jego winnicy.
Ukrócił rozpustę, zmył duchowy brud,
I myśleniem twórczym zajął się bez zwłoki
Jak orzeł wzlatuje dumnie pod obłoki,
Z zacofanej ziemi przejął złoża rud.
Pokorni i cisi, księgi jemu chronią
Z liryką poetów i z tajemną Torą.
I w noc czarowania, gdzie ścielą się mchy
Do niego w objęcia nie schodzą sylfidy,
By mu wiernie służyć i mścić się za krzywdy —
Nie duchy gwiaździste, nie żaden duch zły,
Do skały słonecznej znad groźnej głębiny
Ciągną jego czółno błękitne delfiny.
Lubi on ryzyko niebezpiecznych gier —
Szukać w oceanach nieznane krainy,
Wchodzić nieroztropnie na wilcze dziedziny
I widzieć równiny z niebosiężnych sfer,
Gdzie z wąskich ścieżynek kozy się zrywają
I pachnące róże z gracją się kłaniają.
Uwielbia zgrzytanie, gdy stalowy nóż,
Tnie bryłę marmuru dla statui nowej,
I dziewiczy chłodek jutrzenki różowej,
I subtelny owal, widząc młodą twarz, —
Gdy na płótnie sztalug pędzla uderzenia
Kładą się jaśniejsze i bardziej promienne.
Zmęczy się i w niebo swój kieruje wzrok,
Ślepe i bluźniercze spojrzenie człowieka:
Tam, gdzie od prawieków boży twór urzeka —
Rozgwieżdżony namiot łagodzący mrok.
Świętymi nocami, spokojny i srogi,
On zgina kolana i marzy o Bogu.
On myśli świetlanych, jak pszczół nowy rój,
Spodziewa się ciągle z różowej przestrzeni,
Bo z nimi pojawia się wiele nadziei
Na nowe doznania, obfite jak zdrój,
Odloty w marzeniach i groza w twórczości,
By serce bolało od trudów przyszłości.
I Ewa łagodna, gdy tworzył ją Pan,
W przeszłości dzieciątko, w przeszłości pannica,
A teraz dla niego jest jak tygrysica,
Złowieszczy błysk pereł ujawnia jej stan,
Wnet burza i krew, i namiętność nieznana
Lub radość złośliwa z nieszczęściem związana.
Jak złoto go wabi i cieszy od lat,
Lecz w złocie podstępne skrywają się siły,
Ich cel świętokradczy, zdradziecki, niemiły
I w czasze braterskie wlewają swój jad,
Nie mogąc nasycić się, męczą i śmieją
I jęków, i krzyków nauczyć umieją.
On toczy z nią boje. Perfidny, jak wąż,
Oplątał ją szczelnie pokusy sieciami.
To Ewa — rozpustna, wdziękami wciąż mami,
To Ewa — świętoszka, łzy w oczach ma wciąż,
To dziewa księżyca, to ziemska dziewica,
I wiecznie jest obca, i zmienne jej lica.
U niego, nareszcie, gdy pozbył się sił,
I śmiech, i łzy bólu pojawiać przestały;
Stulecia, jak stada łabędzi leciały
Ze śpiewem i graniem, lecz on głuchy był;
Spokojny, surowy, wśród skał marmurowych,
On modli do Śmierci, bogini zmęczonych:
«Posłuchaj, Zbawienna, niegodnych mych rad:
Na ziemskie przestrzenie, na morza bezdenne,
Na serce boleścią zgnębione niezmiernie
Racz wylać zbawienny, śmiertelny twój jad.
Już walczyć z głupotą i strachem przestanę.
Jak z prochu powstałem, niech prochem się stanę!»
I ciągnąc powoli szkarłatny swój tren,
Pomknęła ku ziemi błękitna kometa.
I drży, wraz z Adamem, rodzima planeta
I grzmot mózg rozsadza. Okrutny to sen.
Lej trąby ognistej się przed nim obrócił,
On drgnął i zajęczał… i nagle obudził
Na prawo — Tygrysa nurt pieni i skrzy,
Na lewo — Eufratu się woda zieleni,
Dolina srebrnymi blikami się mieni,
Cieniste mielizny tam wabią do gry
I Ewa ze sadu przyzywa radośnie:
«Już nie śpisz… Chodź do mnie, pokłońmy się wiośnie!».
Перевод стихотворения Николая Гумилёва «Сон Адама» на польский язык.