- Язык:
Польский (Polska)
- Автор:
Тадеуш Рубникович(Tadeusz Rubnikowicz)
Gwiezdne przerażenie
Złotą nocą, lecz bezksiężycową,
Biegł on, biegł przed siebie, przez równinę,
Na kolana padał, lecz podnosił,
Rzucał się jak postrzelony zając
I gorące strugi łez płynęły
Po policzkach, wiekiem pomarszczonych,
Po sterczącej, starczej, koziej bródce.
A tuż za nim biegły jego dzieci,
A tuż za nim biegły jego wnuki
I w namiocie z niebielonej tkani
Płaczem zanosiła się prawnuczka.
- Nie uciekaj, wróć – wołały dzieci
I składały dłonie małe wnuki,
Przecież nie zdarzyło się nic złego,
Owce nie najadły wilczomleczu,
Deszcz świętego ognia nie zagasił,
Lew kosmaty, ani zand okrutny
Do namiotu nawet nie podeszli.
Czarny stok czarniutką pustką zionął,
Stary nie zobaczył go w ciemności,
Runął tak, że zatrzeszczały kości,
I bez mała ducha nie wyzionął.
Mimo tego, czołgać się próbował,
Ale już go pochwyciły dzieci,
I za poły przytrzymały wnuki,
Wtedy on odezwał się w te słowa:
- Biаda! Biаda! Strach, pętla, mogiła
Dla tych, co na ziemi urodzili,
Bo oczyma, których nie policzysz
Nieustannie z nieba patrzy Czarny
Odkrywając nasze tajemnice.
Nocy tej zasnąłem, jak należy,
Okutany skórą, nos do ziemi,
Śniła się mi bardzo dobra krowa,
Duże wymię, strzyki pełne mleka,
Pod nią podpełzałem, i pożywić
Mlekiem wprost od krowy zamierzałem,
Tylko ona nagle mnie kopnęła
I ze snu wybiła momentalnie:
Skóra spadła, nos w kierunku nieba.
Dobrze jeszcze, że mi śmierdziel kiedyś
Prawe oko swoim sokiem spalił,
Gdyby nie to, patrząc obydwoma,
Padłbym trupem, serce by stanęło.
Biаda! Biаda! Strach, pętla, mogiła
Dla tych, co na ziemi urodzili. -
Dzieci wzrok ku ziemi opuściły,
Wnuki twarze skryły między łokcie,
I czekały, milcząc, co im powie
Starszy syn o posiwiałej brodzie,
A ten, taką im wygłosił mowę:
- Odkąd żyję na tym świecie, ze mną
Nic się złego nigdy nie zdarzało,
Moje serce mówi mi niezmiennie,
Że i przyszłość będzie taka sama,
Chcę oczyma, które mnie nie zwodzą
Spojrzeć, kto to błąka się po niebie.
Mówiąc to, położył się na ziemi,
Nie na brzuchu legł, ale na plecach,
Wszyscy stali, powstrzymując tchnienie,
Zamienieni w słuch, czekali długo.
Wtem staruszek spytał, drżąc ze strachu:
- Co tam widzisz? - Odpowiedzi nie dał
Jego syn z już posiwiałą brodą.
Kiedy nad nim bracia pochylili,
Zobaczyli, że on nie oddycha,
Że twarz jego ciemniejsza od miedzi
Przeorana paznokciami śmierci.
Och, jakiż kobiety wrzask podniosły,
Zapłakały i zawyły dzieci,
Stary bródkę szarpał i ochryple
Wykrzykiwał straszne pomstowania.
Ośmiu braci poderwało żwawo,
Mocne chłopy, pochwycili łuki.
- Wystrzelimy - powiedzieli - w niebo
Postrzelimy tego, co tam błąka...
Czemu na nas zsyła takie klęski?
Ale wdowa nagle sprzeciwiła:
- Zemsta, moja sprawa, a nie wasza!
Chcę zobaczyć jego twarz okrutną,
Gardło porozrywać mu zębami
I wydrapać oczy pazurami.
Po czym, położyła się na ziemi,
Oczy przymrużyła i pod nosem
Długo jakieś modły odprawiała,
Rwała pierś, do krwi kąsała palce.
Wreszcie rozejrzała, uśmiechnęła
I kukułczym głosem zawołała:
- Linie, na co ci jezioro? Linku,
Dobra jest wątróbka z antylopy?
Dzieci, w dzbanie ucho się urwało,
Ożeż wy! Ojczulku, szybciej wstawaj,
Tylko spójrz, w trzcinowych koszach zandy
Wloką tu jemioły świeżej kiście,
Nie do boju, lecz handlować idą.
Ile tutaj ogni i narodu!
Całe plemię tu... Przesławne święto!
Stary spokój odzyskiwać zaczął,
Dotknął guzy na kolanach swoich,
Dzieci łuki opuściły, wnuki
Ośmieliły, nawet uśmiechnęły.
Ale gdy leżąca się zerwała
Z ziemi, wszyscy aż pozielenieli,
I ze strachu nawet się spocili:
Cała czarna, ale oczy białe,
Rzuca się gwałtownie, wciąż skowycząc:
- Biada, biada! Strach, pętla, mogiła!
Gdzie ja? Co się dzieje? Łabędź goni...
Smok trójgłowy skrada się… Odejdźcie,
Idźcie precz zwierzęta, precz zwierzęta!
Rak, nie tykaj! Precz od koziorożca! -
I gdy ona, wciąż z tym samym wyciem,
Wyciem psa, zdjętego wielkim strachem,
Grzbietem górskim biegła, nad otchłanią,
Nikt nie powstał i nie pobiegł za nią.
Do namiotów powrócili ludzie
I usiedli, trzęsąc się ze strachu.
Już niedługo będzie północ. Hiena
Śmiechem się zaniosła i zamilkła.
Powiedzieli ludzie: - Ten, kto w niebie,
Bóg, a może zwierzę, chce ofiary.
Trzeba dać mu jałowicę młodą
Piękną i bezgrzeszną, jak łza czystą,
Tę, na którą żaden mąż dotychczas
Nie spoglądał z pożądaniem w oku.
Umarł Gar, Garaja zwariowała,
Córka ich ma tylko osiem wiosen,
Może ona zda się na ofiarę.
Biegiem się rzuciło kilka kobiet
I przywlekło szybko małą Garrę,
Stary podniósł topór swój krzemienny,
Myślał tak – najlepiej przebić ciemię
Zanim wzniesie oczy na niebiosa,
Przecież wnuczka to i żal ogromny.
Inni krzyk podnieśli, powiedzieli:
- Widział kto ofiarę bez ciemienia? -
Położono dziecko na kamieniu.
Płaski, czarny kamień, gdzie dotychczas
Płonął niegasnący ogień święty,
Ale zgasnął podczas zamieszania.
Położyli, pochylili głowy
I czekali, umrze, będą mogli
Pójść się przespać, zanim wstanie słońce.
Tylko, że dziewczynka nadal żyła,
Popatrzyła w górę, potem w prawo
Gdzie czekali bracia, potem znowu
W górę i zechciała zejść z kamienia.
Stary wstrzymał, spytał: - Co tam widzisz?
Ona zaś odrzekła mu z dosadą:
- Nic nie widzę. Widzę tylko niebo
Wklęsłe, czarne, bezgranicznie puste
I na niebie tym ogniki wszędzie,
Niczym kwiaty wiosną na bagnisku.
Stary się zamyślił i ponowił:
- Popatrz jeszcze! I znów mała Garra
Długo, długo w niebo spoglądała.
- Nie - stwierdziła - to jednak nie kwiatki,
To po prostu pozłacane palce
Pokazują nam, co się zdarzyło,
Także to, co było i co będzie.
Słysząc to, ludziska się dziwili:
Tak nie tylko dzieci, lecz mężczyźni
Mówić w taki sposób nie umieli,
A policzki Garry rumieniły,
Oczy skrzyły, czerwieniały wargi,
Ręce podnosiły się do nieba,
Jakby ona tam ulecieć chciała,
Nagle, bardzo dźwięcznie zaśpiewała,
Jakby śpiewał wiatr w trzcinowym gąszczu,
Wiejąc z gór Iranu na Eufracie.
Mełle było osiemnaście wiosen
I mężczyźni byli jej nie w głowie,
Ona także legła obok Garry,
Wzrok uniosła w niebo, zaśpiewała.
Dołączyła Acha, a za Achą
Urr, jej narzeczony, potem plemię
Całe legło, śpiewem się zaniosło,
Jak skowronki rankiem ponad ziemią
Albo żabi chór ciepłym wieczorem.
Tylko stary nie brał w tym udziału,
Odszedł na bok, zatykając uszy
I spływała łza jedna za drugą
Ze starczego, jedynego oka.
Opłakiwał gorzko swój upadek
Ze stromizny, guzy na kolanach,
Gara, wdowę po nim i te czasy
Gdy patrzyli ludzie na równinę,
Gdzie ich stado pasło się spokojnie,
Na płynący po ich wodach żagiel,
I bawiące się na trawie dzieci,
A nie w niebo czarne, gdzie uwodzą
Niedostępne, obce, zimne gwiazdy.
Перевод стихотворения Николая Гумилёва «Звездный ужас» на польский язык.
Звездный ужас
Это было золотою ночью,
Золотою ночью, но безлунной,
Он бежал, бежал через равнину,
На колени падал, поднимался,
Как подстреленный метался заяц,
И горячие струились слезы
По щекам, морщинами изрытым,
По козлиной, старческой бородке.
А за ним его бежали дети,
А за ним его бежали внуки,
И в шатре из небеленой ткани
Брошенная правнучка визжала.
— Возвратись, — ему кричали дети,
И ладони складывали внуки,
— Ничего худого не случилось,
Овцы не наелись молочая,
Дождь огня священного не залил,
Ни косматый лев, ни зенд жестокий
К нашему шатру не подходили. —
Черная пред ним чернела круча,
Старый кручи в темноте не видел,
Рухнул так, что затрещали кости,
Так, что чуть души себе не вышиб.
И тогда еще ползти пытался,
Но его уже схватили дети,
За полы придерживали внуки,
И такое он им молвил слово:
— Горе! Горе! Страх, петля и яма
Для того, кто на земле родился,
Потому что столькими очами
На него взирает с неба черный,
И его высматривает тайны.
Этой ночью я заснул, как должно,
Обвернувшись шкурой, носом в землю,
Снилась мне хорошая корова
С выменем отвислым и раздутым,
Под нее подполз я, поживиться
Молоком парным, как уж, я думал,
Только вдруг она меня лягнула,
Я перевернулся и проснулся:
Был без шкуры я и носом к небу.
Хорошо еще, что мне вонючка
Правый глаз поганым соком выжгла,
А не то, гляди я в оба глаза,
Мертвым бы остался я на месте.
Горе! Горе! Страх, петля и яма
Для того, кто на земле родился. —
Дети взоры опустили в землю,
Внуки лица спрятали локтями,
Молчаливо ждали все, что скажет
Старший сын с седою бородою,
И такое тот промолвил слово:
— С той поры, что я живу, со мною
Ничего худого не бывало,
И мое выстукивает сердце,
Что и впредь худого мне не будет,
Я хочу обоими глазами
Посмотреть, кто это бродит в небе. —
Вымолвил и сразу лег на землю,
Не ничком на землю лег, спиною,
Все стояли, затаив дыханье,
Слушали и ждали очень долго.
Вот старик спросил, дрожа от страха:
— Что ты видишь? — но ответа не дал
Сын его с седою бородою.
И когда над ним склонились братья,
То увидели, что он не дышит,
Что лицо его, темнее меди,
Исковеркано руками смерти.
Ух, как женщины заголосили,
Как заплакали, завыли дети,
Старый бороденку дергал, хрипло
Страшные проклятья выкликая.
На ноги вскочили восемь братьев,
Крепких мужей, ухватили луки,
— Выстрелим, — они сказали — в небо,
И того, кто бродит там, подстрелим…
Что нам это за напасть такая? —
Но вдова умершего вскричала:
— Мне отмщения, а не вам отмщенья!
Я хочу лицо его увидеть,
Горло перервать ему зубами
И когтями выцарапать очи. —
Крикнула и брякнулась на землю,
Но глаза зажмуривши, и долго
Про себя шептала заклинанье,
Грудь рвала себе, кусала пальцы.
Наконец взглянула, усмехнулась
И закуковала как кукушка:
— Лин, зачем ты к озеру? Линойя,
Хороша печенка антилопы?
Дети, у кувшина нос отбился,
Вот я вас! Отец, вставай скорее,
Видишь, зенды с ветками омелы
Тростниковые корзины тащут,
Торговать они идут, не биться.
Сколько здесь огней, народу сколько!
Собралось все племя… славный праздник! —
Старый успокаиваться начал,
Трогать шишки на своих коленях,
Дети луки опустили, внуки
Осмелели, даже улыбнулись.
Но когда лежащая вскочила,
На ноги, то все позеленели,
Все вспотели даже от испуга.
Черная, но с белыми глазами,
Яростно она металась, воя:
— Горе! Горе! Страх, петля и яма!
Где я? что со мною? Красный лебедь
Гонится за мной… Дракон трёхглавый
Крадется… Уйдите, звери, звери!
Рак, не тронь! Скорей от козерога! —
И когда она всё с тем же воем,
С воем обезумевшей собаки,
По хребту горы помчалась к бездне,
Ей никто не побежал вдогонку.
Смутные к шатрам вернулись люди,
Сели вкруг на скалы и боялись.
Время шло к полуночи. Гиена
Ухнула и сразу замолчала.
И сказали люди: — Тот, кто в небе,
Бог иль зверь, он верно хочет жертвы.
Надо принести ему телицу
Непорочную, отроковицу,
На которую досель мужчина
Не смотрел ни разу с вожделеньем.
Умер Гар, сошла с ума Гарайя,
Дочери их только восемь весен,
Может быть она и пригодится. —
Побежали женщины и быстро
Притащили маленькую Гарру.
Старый поднял свой топор кремневый,
Думал — лучше продолбить ей темя,
Прежде чем она на небо взглянет,
Внучка ведь она ему, и жалко —
Но другие не дали, сказали:
— Что за жертва с теменем долбленным?
Положили девочку на камень,
Плоский черный камень, на котором
До сих пор пылал огонь священный,
Он погас во время суматохи.
Положили и склонили лица,
Ждали, вот она умрет, и можно
Будет всем пойти заснуть до солнца.
Только девочка не умирала,
Посмотрела вверх, потом направо,
Где стояли братья, после снова
Вверх и захотела спрыгнуть с камня.
Старый не пустил, спросил: Что видишь? —
И она ответила с досадой:
— Ничего не вижу. Только небо
Вогнутое, черное, пустое,
И на небе огоньки повсюду,
Как цветы весною на болоте. —
Старый призадумался и молвил:
— Посмотри еще! — И снова Гарра
Долго, долго на небо смотрела.
— Нет, — сказала, — это не цветочки,
Это просто золотые пальцы
Нам показывают на равнину,
И на море и на горы зендов,
И показывают, что случилось,
Что случается и что случится. —
Люди слушали и удивлялись:
Так не то что дети, так мужчины
Говорить доныне не умели,
А у Гарры пламенели щеки,
Искрились глаза, алели губы,
Руки поднимались к небу, точно
Улететь она хотела в небо.
И она запела вдруг так звонко,
Словно ветер в тростниковой чаще,
Ветер с гор Ирана на Евфрате.
Мелле было восемнадцать весен,
Но она не ведала мужчины,
Вот она упала рядом с Гаррой,
Посмотрела и запела тоже.
А за Меллой Аха, и за Ахой
Урр, ее жених, и вот всё племя
Полегло и пело, пело, пело,
Словно жаворонки жарким полднем
Или смутным вечером лягушки.
Только старый отошел в сторонку,
Зажимая уши кулаками,
И слеза катилась за слезою
Из его единственного глаза.
Он свое оплакивал паденье
С кручи, шишки на своих коленях,
Гарра и вдову его, и время
Прежнее, когда смотрели люди
На равнину, где паслось их стадо,
На воду, где пробегал их парус,
На траву, где их играли дети,
А не в небо черное, где блещут
Недоступные чужие звезды.
Другие переводы:
- Английский
Дон Магер
Star Terror - Болгарский
Бойко Ламбовски
Звездният ужас - Итальянский
Амедео Анелли
Spavento stellare - Китайский
Чжэншуо Чжан
星星的惨剧 - Польский
Лежек Энгелькинг
Gwiezdna trwoga